5 – w tyle osób (Lene i Erik z Norwegii, Diego z Meksyku i Carlos) wybraliśmy się na weekend do Desaru w Malezji. Wiza darmo, transport półdarmo, lokal ćwierćdarmo itd. Jedyny minus: wschodnie wybrzeże naszego półwyspu to teraz pora monsunowa, co mnie szczerze mówiąc trochę zaskoczyło. A nawet podwójnie zaskoczyło, bo do matury z geografii uczyłem się zupełnie czego innego! Anyway, monsun najwidoczniej nie polega na tym, że pada cały dzień. W ogóle byłem tam 3 dni i każdy był zupełnie inny pod względem pogody. Tylko jedna rzecz pozostawała niezmienna: wiało. I to mocno.
4 metry miała fala, która podcięła mnie w morzu, a potem bezceremonialnie rzuciła mną o ziemię. Ledwo odnalazłem grunt i nabrałem powietrza, to przyszła następna fala i sytuacja się powtórzyła. Woda była najwyżej do pasa, ale wystarczyło, żeby wybić mi z głowy pływanie. To była chyba mądra decyzja, bo…
1 osoba utonęła w niedzielę rano w naszym ośrodku, przyjechała policja i w ogóle. Więc wiecie – nie ściemniam (chociaż, gdyby tę historię opowiadał m35, w999 albo b130, to fale w niej byłyby przynajmniej 30-metrowe)
1,1 malezyjskego ringgita płacimy za 1 złotego, czyli przynajmniej patrząc na ceny można poczuć się trochę jak w Polsce. Oczywiście, wrażenie pryska natychmiast, gdy się spojrzy na to, za co się płaci.
8.30 – o tej godzinie Chińczycy z domku obok zaczęli puszczać głośną chińską muzykę w swoich samochodach zaparkowanych tuż pod naszymi oknami i ćwiczyć na zewnątrz jakieś sztuki walki. W związku z tym, że byłem jedynym z mojego domku, któremu muzyka przeszkadzała, to dokonałem taktycznego odwrotu na plażę. I nie mam co narzekać. Słońce już grzało a na plaży nie było absolutnie nikogo. No i nie da się ukryć, że wspierała mnie myśl, że w Polsce jest 1.30 w nocy i jest spora szansa, że ktoś z was właśnie przymarzał czekając na taryfę (albo, co gorsza, uczył się do sesji). Propos zimna – moje niedzielne śniadanie składało się z trzech Magnum’ów Almond.
150 ringgitów kosztowało nas wypożyczenie auta, którym zwiedziliśmy okolicę: wodospad (na który się wspinaliśmy pomimo zakazu), fruit farm, „fabrykę” czekolady i wioskę rybacką. Tutaj obowiązkowe spostrzeżenie dotyczące ruchu drogowego: w Malezji teoretycznie jeździ się po lewej stronie, ale ludzie podchodzą do tego przepisu bardzo liberalnie, tzn. jeśli akurat wolny jest jeden z dwóch pasów dla jadących w drugą stronę, to część kierowców jeździ właśnie nim.
50 ringgitów kosztował kilogram kraba w sosie z czarnego pieprzu. Restauracja potraktowała nas jak prawdziwych turystów i zawołała sobie nawet za orzeszki podane przed i chusteczki podane po jedzeniu. Plus 3% opłaty za serwis (który polegał na tym, że grubsza pani bez przerwy przychodziła do naszego stolika, dolewała do szklanek piwa, które stało na stole w butelkach, uczyła nas jeść kraba, kazała myć ręce, a w pewnym momencie [zachęcana przez resztę] po prostu wzięła na widelec kawałek kraba i mnie nakarmiła ku uciesze wszystkich).
35 minut zmagaliśmy się z orzechem kokosowym, zanim udało nam się go zrzucić z drzewa i rozłupać. A wszystko na marne, bo okazało się, że ten orzech był trefny i w środku nie było ani mleka, ani tego białego miąższu. No ale to i tak bardziej emocjonujące niż podbieranie śliwek z ogródka sąsiadów.
34 zdjęcia z Malezji można podziwiać pod tym adresem
http://www.facebook.com/p.php?i=656414344&k=6YC2PX5XPY2MZJBEWJWXP
55 minut trwała moja pierwsza grupowa prezentacja w Singapurze; przez godzinę zapoznawaliśmy parudziesięciu Chińczyków z tematem „Nurturing Inteligent Human Systems: The Nonlinear Perspective of the Human Minds”. Oto próbka naszego tekstu: „In Complex Adaptive Systems, the spaces of order are continuously reinforced by effectively exploiting the innovation and creativity of the spaces of complexity”. Przy okazji odkryłem nowe ulubione angielskie słowo – orgmindfulness (niemieckie – Rinderwahsinn, hiszpańskie – emborracharse, polskie - chyba piwo)
7 najbliższych dni spędzę na Bali. A wszystko za 430 zł. Happy times!
6.20 rano to godzina mojego wylotu z Singapuru. Oznacza to, że jedziemy na lotnisko prosto z cotygodniowej środowej imprezy exchangów.
Raz jeszcze - udanej sesji!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
jeśli wydaje ci się, że z takimi postami po powrocie do Polski będziesz jeszcze miał jakiś przyjaciół, to ewidentnie jesteś w błędzie. u mnie jest minus 17 stopni, kurwa mać.
OdpowiedzUsuńja tylko spelniam swoj kronikarski obowiazek :) przeciez nie moge udawac, ze u mnie jest zimno i nudno!
OdpowiedzUsuń